Jestem w szoku. Przeczytałam tę wypowiedź i dziwię się, że ona naprawdę została przez kogoś na poważnie napisana. Nie chodzi o to, że mnie takie podejście zaskakuje w całej rozciągłości – nie, bo przecież wiem, że takie są trendy społeczne, ale że można tak mocno nie dostrzegać konsekwencji tego, co się napisało, to jestem w szoku.
Po kolei:
- „Dziecko nie jest własnością rodziców, a pełnoprawnym obywatelem.”Obywatel – tak dziecko, jak dorosły – nie jest własnością państwa, tylko pełnoprawnym człowiekiem, zdolnym i zobowiązanym do kształtowania swojego życia i odpowiadania za nie.
- „Dlatego państwo powinno inwestowac w darmowe i obowiązkowe złobki, przedszkola, stołówki, baseny etc. i wyrównywać szanse edukacyjne i społeczne tych dzieci, które nie mają zaangażowanych rodziców.”Te „darmowe i obowiązkowe” placówki mają być dla tych dzieci, które „nie mają zaangażowanych rodziców” czy dla wszystkich, żeby ułatwić urzędnikom proces weryfikowania który rodzic jest wystarczająco a który niewystarczająco zaangażowany? Da się to jakoś zmierzyć? A co z błędami urzędniczymi? I czy można wychować człowieka w placówce? Wystarczy zapewnić mu basen i stołówkę, czy jeszcze może czegoś potrzebować do tego, by jego „szanse edukacyjne i społeczne” były już dość dobrze wyrównane? A do czego równamy, co jest normą? A to nie jest przypadkiem tak, że to, z jakiego jesteś domu, co ci dali Twoi rodzice, zawsze w Tobie pozostanie do końca życia? I że jak dali Ci miłość, pewność siebie, akceptację i szacunek, to stanowi to Twój kapitał? Myślisz, że instytucja jest w stanie zapewnić to wszystko? A może trzeba by wyeliminować rodziców w ogóle z procesu kształtowania „pełnoprawnego obywatela”, bo przecież są najbardziej niepewnym czynnikiem w tym wszystkim? Jakby tak wszyscy mieszkali w placówce i każda była dokładnie taka sama, to przynajmniej różnic między ludźmi by nie było, bo to kto widział, żeby ludzie się różnili między sobą? A fuj!
- ” A zachęta finansowa, by to kobiety przejmowały funkcje opiekuńcze jest po prostu złośliwa, bo utrwala w ten sposób ich zależność finansową od mężczyzn. Co rzecz jasna nie jest problemem w udanych związkach, ale szybko może stać się problemem w związkach przemocowych.”Tak, to byłoby wyjątkowo złośliwe, jakby zachęta finansowa była uzależniona od tego czy kobieta, czy mężczyzna zarabia. Ale wiesz, znam takie pary, w których lepiej zarabiająca kobieta w momencie urodzenia dziecka zostaje z nim w domu, a mąż dalej chodzi do pracy. Nie wiem o co chodzi, pewnie nie o mleko w piersiach czy jakieś tam naturalne skłonności i potrzeby, to niemożliwe przecież, żeby matka miała potrzebę bycia ze swoim kilkumiesięcznym dzieckiem, skądże znowu! To pewnie ten złośliwy społeczny przymus i nieokreślona zachęta finansowa.