Od jakiegoś czasu dość emocjonującą wielu Polaków sprawą jest sprawa rodziny Bajkowskich. Słyszałam o niej różne rzeczy, od tego, że są święci i niedocenieni a nawet prześladowani, po wizje rodziny znęcającej się psychicznie, katującej i upokarzającej swoje dzieci w sposób budzący obrzydzenie i bunt w przeciętnym zjadaczu chleba, a palpitacje serca i rozdzieranie szat w tych bardziej wrażliwych chlebożercach. Nie wiem jak było naprawdę i nie zamierzam wydawać opinii o sprawie, chcę jednak zwrócić uwagę na inną rzecz.
Państwo B. udali się do ośrodka terapeutycznego i opowiedzieli TERAPEUCIE o swoim życiu, swoich wątpliwościach i pewnie czymś jeszcze, nie słyszałam, to nie wiem. Mieli prawo oczekiwać od niego zachowania tajemnicy. Tak przyjęliśmy w naszym społecznym myśleniu, że są zawody zaufania publicznego i jak idziesz do kogoś, będącego przedstawicielem takiego zawodu, żeby opowiedzieć mu kawałek swojego życia, to masz pewność, że on tego nie opowie Twoim sąsiadom, nie wypisze sprawy na bilbordach w mieście a już na pewno nie użyje wiedzy, jaką nabył, przeciwko Tobie. I tutaj jest problem. Terapeuta Bajkowskich wziął swoją teczuszkę z rozmów z rodziną B. i zaniósł prokuratorowi.
Gdybym teraz napisała, że pan psycholog jest beeeee i fuujjjj (tak, tak, te dzieci rzeczywiście zubożyły mi słownictwo), to też nie byłoby prawdą, bo przecież nie wiem co ten pan naprawdę wie o tej rodzinie, nie wiem co nim kierowało. Zakładam, że jest to człowiek o dobrych intencjach. Prowadził terapię. Przypadek był trudny, dzieci bardzo źle traktowane, zwrócił uwagę na to rodzicom, oni nie w tym widzieli problem, oni mieli swoją wizję problemu tam, gdzie go nie było. Tak może być, proszę Państwa, i podejrzewam, że nawet nierzadko tak bywa. Znam parę osób, które mają w jakimś miejscu siebie samych problem, przez który jest im w życiu źle, który generuje kolejne trudności i problemy, zraża ludzi, rani itd. Oni idą się leczyć, ale.. nie leczą swojego problemu, tylko wciskają terapeucie jakiś inny program leczenia, taki jaki sami sobie wybrali. Jeśli terapeuta nie zorientuje się w manipulacji, to może pracować całymi latami, a i tak nie pomoże. A jak się zorientuje, to przecież można mu podziękować i poszukać następnego, albo „zrazić się” trwale do terapeutów. Być może w takich właśnie okolicznościach doszło do zerwania współpracy rodziny B. z ośrodkiem. Co może zrobić terapeuta? Praktycznie nic. Oni nie przychodzą, nie odbierają telefonów, zamknęli przed nim swoje drzwi, nie szukają pomocy u innych terapeutów, nawet „po cichu” nie można uprzedzić kolejnego kolegi, że ta rodzina stosuje taki a nie inny sposób manipulowania, no bo oni nie poszli do żadnego kolegi, ani do koleżanki też nie 🙂 Terapeuta, który teraz przestaje być terapeutą, tylko jest zwykłym Jasiem, Stasiem czy Józkiem, musi zdecydować, czy zostawia sprawę i uznaje, że nic nie może zrobić, czy też zgłasza wszystko na policję. Zostawia dzieci w domu, który uważa za patologiczny (zapewne ma ku temu powody), czeka aż dzieci dorosną i z duszą na ramieniu nie śpi przez nich, bo się boi, że marnują się 3 nic nie winne życia, czy uruchamia aparat sądowy, aparat przymusu, władzy, który siłą może rozerwać relację rodziców z dziećmi. Może ma nadzieję, że to wstrząśnie państwem B., że wrócą na terapię i tak uratuje chłopców?
Myślę, że sprawy B. nie rozstrzygniemy na podstawie doniesień prasowych. Spodziewam się też, że wielu z nas nie miałoby cierpliwości i ochoty wczytywać się w akta, by taki werdykt wydać. Pozostaje nam jednak pytanie o to, jak w istocie sprawowana jest władza rodzicielska? Gdzie są jej granice? Kiedy rodzic przestaje być rodzicem, a zaczyna być tyranem o nieograniczonej władzy? Jak wychować?
Znacie odpowiedzi? Napiszcie.
PS. Ciekawą opinię znalazłam na stronie www Rzepy w artykule Cezarego Kościelniaka pt. „Terapia jako narzędzie władzy”.
Aha, ja już teraz, jak dziecko jest niegrzeczne, to je straszę, że przyjdzie pani z MOPSu i je zabierze…
Czasy jak za okupacji, kiedy państwo jest twoim wrogiem i czycha tylko na twoje potknięcie.
Myślicie, że tak jest? Na pewno państwo ma dużo uprawnień obecnie, pytanie czy a dużo, a jeśli tak, to w którym miejscu należałoby je uciąć?
Pytania o rodzinę są pytaniami bardzo trudnymi. Znam dziecko, które jest przez rodziców karmione i zaopatrywane w techniczne nowinki (i nie tylko). Na tym kończy się ich troska o nie – nie interesują się, nie pilnują, nie stawiają wymagań. Dziecko nie ma w żaden sposón ograniczonej wolności i nie wie, jakich zasad należy przestrzegać. Rodzice tylko pracują, śpią i dają kasę. Dziecko rośnie, bije, wyzywa, nie uczy się i sprawia masę wychowawczych kłopotów. I teraz pytanie – czy wyrwać dziecko z tej rodziny, bo nic z niej dobrego nie wyniesie, czy właśnie zostawić go tam, bo gdzie indziej może nabyć jeszcze gorszych nawyków? I człowiek jest rozdarty..
Ale takie właśnie „wychowanie” wydaje się być tym wzorcowym i pożądanym. Bo przecież każde postawienie i egzekwowanie wymagań może być uznane za „przemoc”. Np. psychiczną. A jak się wymagań nie stawia, to nie ma czego egzekwować, więc „przemocy” też nie ma…
A słyszeliście o wychowaniu do wartości? Są systemy edukacyjne oparte na takiej właśnie filozofii. Wiecie o nich, czy artykuł o tym pisać?
Ulotna, brak zainteresowania, to nie to samo co przemoc. Jednak nie wyrywałabym dziecka z takiej rodziny, chociaż też uważam, że to jest fatalny model wychowawczy.
Wchodzi tu kwestia czy zawsze terapeuci i tego typu ”pomoce” działają w dobrej intencji i czy ich wiedza, doświadczenie pozwalają prawidłowo ocenić sytuację. Lepiej zapobiegać niż leczyć oczywiście, ale trzeba rozsądnie zastanowić się które dobro jest tym ”lepszym dobrem” dla rodziny/dzieci.
Ja zakładam dobre intencje ludzi, ale to nie o intencje chodzi. Wydaje mi się, że państwo powinno być minimalistyczne i robić jak najmniej, wtedy będzie najmniej okazji do pomyłek, złych intencji i błędnych ocen.
Jako lekarz – bądź co bądź terapeuta z racji specjalizacji, muszę powiedzieć, że tajemnica tez ma swoje granice.
Kiedy mam np. uzasadnione podejrzenie, że dziecko jest bite, zwykle badam sprawę np. przez kontakt z MOPS i tym samym tajemnicę lekarską łamię (w formie która prawo dopuszcza i zachowując zasadę minimalizmu). Nie wyobrażam sobie jednak nie reagować.
Inna rzeczą jest fakt, ze sprawa ta przeciekła do prasy. Pytanie czy możemy winić o to terapeutę. Pewnie po części tak. Natomiast kto był głównym dostarczycielem informacji do prasy nie wiadomo.
Źle jednak się dzieje, kiedy dyskusja publiczna opiera się na pojedynczych przykładach konkretnych rodzin i skupia się nie tyle na problemie ogólnym co na potępianiu czy bronieniu bez żadnych wniosków. Może ktoś poczuje się przez to lepiej, ale dzieki temu tylko zakrzywi swój, niezbyt już prosty, obraz świata. I po co?
Bardzo rozsądny komentarz, dzięki 🙂
Dopuszczając taką zasadę możemy wylać dziecko z kąpielą. W jednostkowym przypadku może i pomożemy, ale społeczeństwo dostanie sygnał „nie szukaj pomocy u specjalisty” i straty społeczne będą dużo większe.
http://gosc.pl/doc/1499172.I-ty-jestes-patologia
Swoją drogą jak czytam o takich przypadkach to mam ochotę sprzeniewierzyć się ideom wpajanym mi na studiach i opublikować w internecie poradnik jak oszukiwać w testach psychologicznych.