..przynajmniej nie od razu.
Rozczaruję wszystkich wojujących przeciwko obowiązkowym szczepieniom ochronnym – my chcemy szczepić nasze dzieci. Oczywiście, że tylko niektórymi szczepionkami i tymi nowszej generacji, a nie sanepidowskimi, ale szczepić chcemy!
Tylko się nie udało.
Kiedy pojechałam rodzić Zosię do szpitala, Antoś przechodził właśnie swoją pierwszą poważniejszą infekcję, która skończyła się na obustronnym zapaleniu płuc. Chorował też Mąż. Ja sama kaszlałam jak szalona, wszystkie KTG pokazywały taaaaaakie ładne skurcze, a to tylko kaszel był. Dodam, że ku ogromnemu rozczarowaniu personelu szpitala, bo każdy kibicował mi i moim skurczom. Było już długo po terminie, a poród nie chciał się zacząć nic a nic.
Zosia zaraziła się od nas w końcu i w drugim tygodniu życia zobaczyłam u niej katarek. Jeden dzień. Maści majerankowe, inhalacje i co tylko się dało, katarek złagodniał, ale nie ustąpił. Noc była ciężka, rano trochę opanowaliśmy i udało się nosek oczyścić, pobiegłam do lekarza! Dzwonię do naszej ukochanej Przychodni „Judym” przy ul. Heleny w Krakowie. Lekarz tam przyjmujący wyleczył naszego Tosia z zapalenia płuc, więc niech wyleczy Zosię, zanim u niej coś takiego się pojawi. U dzieci to tak szybko galopuje! Wiszę na telefonie od 7 rano, bo taki tu zwyczaj, że rejestracja tylko tego samego dnia. W końcu po 30 minutach dodzwaniam się, mówię, że mam chore dziecko dwutygodniowe, pani w rejestracji wypytuje na co chore, co się dzieje itd., po czym mówi, że na chore dzieci szkoda takiego maluszka i żeby przyjść z nią na zdrowie dzieci 15 minut przed przyjęciami, to lekarz pewnie przyjmie. OK. Fantastycznie.
Przyszłam przed 14, tak jak miałam, rejestratorka zmieniła się, nie znała sprawy, nie chciała mnie wpuścić. W końcu woła lekarza, mówię jak jest, że wszyscy poważnie chorzy, że tutaj katarek, że troszkę pokaszlała, że dałam maści majerankowej, odciągałam z noska i jest trochę lepiej, ale to świeżo po zabiegach polepszających to lepiej, i że chciałabym, żeby zobaczył i coś pomógł.
– A jak pani karmi?
– Piersią.
– Jak piersią, to takie dzieci nie chorują przez pół roku, to na pewno nie jest przeziębienie.
– Ale panie doktorze, w domu wszyscy chorzy, ona ma brata dokładnie rok starszego, on miał zapalenie płuc obustronne, pan chciał go do szpitala wysyłać, mąż chorował, ja rodziłam chora…
Nic nie pomogło. Doktor Piotrowski wiedział lepiej, że to nic takiego. jeszcze z 4 razy spytałam go, czy jest pewien, bo jeśli tak, to nie będę się z nim wykłócać i zaufam jego opinii, on że tak i poszłam do domu. Oczywiście nie było lepiej, prywatnie wezwany do domu lekarz (następnego dnia dopiero, 180 zł) osłuchał i powiedział, że jest początek zapalenia oskrzeli, Zosia dostała antybiotyk. Potem było tak, jak zapowiadał: katarek gęstniał, był problem z drożnością nosa. Bałam się, że się dziecko odwodni, bo nie mogła jeść. Z głodu nie umrze, ale woda! Ssać piersi z zatkanym nosem nie dała rady. Z butelki odciągniętego mleka też nie poradziła, taki stan trwał ponad dobę. Wpadliśmy na pomysł podawania jej strzykawką mleka w kącik ust podczas przystawiania do piersi. Jadła po 5-8-10 ml na raz, z wielkim wysiłkiem, ale się nie odwodniła i wyszliśmy z tego.
Uff, się wygadałam! W każdym razie te wszystkie choroby opóźniły nam trochę cykl szczepień, ale jak już dziecię wyzdrowiało na dobre, poszłam na wizytę do doktora Piotrowskiego z dziećmi. Z dwójką. Było tragicznie. Zosię chciał szczepić trzema szczepionkami na raz: 5w1, pneumokoki i rotawirusy. Mówił, że tak „na zachodzie” szczepią.
– No dobrze, ale ona jest po antybiotyku, czy na pewno?
– Noooooo, hmmmmm, nie, no tak, ale jak pani chce, robimy jak matka chce.
– Ale to pan jest lekarzem.
– To jak pani chce? Na raz, czy co tydzień szczepienia czy jak?
– Dzisiaj żółtaczka, bo to już chyba trzeba powtórzyć dawkę ze szpitala, a potem wyjeżdżamy na dwa tygodnie, więc nie wiem co dalej.
Policzył, policzył, posprawdzał i okazało się, że do terminu szczepienia został jeszcze jeden dzień, to on dzień wcześniej szczepić nie poleca, bo „raczej nie przyśpieszamy”, to zaszczepimy, jak państwo wrócicie, lepiej później niż za wcześnie.
Antosia nie chciał w ogóle obejrzeć, bo nie. Prosiłam 3 razy. Dosłownie.
– A coś się dzieje, coś panią niepokoi?
– Nie, wydaje mi się, że wszystko w porządku, ale to małe dziecko, wizyta kontrolna powinna być już dawno, zresztą jest po zapaleniu płuc. A oczy dobrze? Nie ucieka mu jedno oczko?
No i rzucił okiem na to oczko, nie wyjmując dziecka z wózka, sic! Dodam, że Antek był zarejestrowany i że nie było innych pacjentów. Później okazało się, że powinien być w tym czasie szczepiony dawką przypominającą czegoś tam.
Dalej to ja zawaliłam, bo mnie organicznie odrzucało od dr Piotrowskiego i przychodni „Judym”. Nie poszłam na kolejną wizytę po powrocie, usiłowałam znaleźć w Krakowie normalną przychodnię. Wiem, że są, bo jak Antoś był mały, to korzystaliśmy z usług przychodni na ul. Miłkowskiego i chodziliśmy do pani doktor Melanowskiej. Świetna kobieta! Naprawdę świetna. I przychodnia też. Terminy ustalane wcześniej, z koniecznym wyprzedzeniem, bardzo uprzejmie, na godzinę, bez poślizgów, a jak raz mieli opóźnienie kwadrans bodajże, to 3 razy pani doktor za to przepraszała. A przecież zdarzyć się może, doskonale to rozumiem.
Pomijam cały długi proces poszukiwania. Łącznie z tym, że w międzyczasie zapisałam dzieci do lekarza na 28 maja (właśnie, odwołać muszę, żeby ludziom terminu nie blokować 😛 ). Udało się w końcu trafić na przychodnię Diamed przy ul. Schweitzera 7. Jest blisko domu, jest z rejestracją normalnoludzką telefoniczną i można umówić wizytę z wyprzedzeniem, jest w ramach NFZ, jest bardzo miła i rzeczowa pani doktor, jest przemyślany budynek z parkingiem dla wózków wewnątrz budynku, dzięki czemu nie ma problemu z czworokółkiem i nie przeszkadza jak w innych miejscach zwykł czynić. A w gabinecie było też bardzo dużo zabawek dla Tosia, które go pochłonęły na czas badania i kłucia Zosi.
Puenta jest taka, że dzieci dostały po 2 ukłucia i całe popołudnie i wieczór miałam wyjąco-jęcząco-płaczące.
A Zosi na rotawirusa nie szczepiliśmy, bo JEST JUŻ ZA STARA.
Ospę wietrzą sobie raczej darujemy, jeśli chodzi o szczepienia dodatkowe obecne proponowane. Pani doktor mówiła, że można szczepić też dorosłego osobnika. Pewnie szczepimy Zosię jako pannę, jeśli nie przechoruje wcześniej w wieku dziecięcym, bo nie będziemy ryzykować życia i zdrowia wnucząt 🙂 🙂 🙂
To się rozgadałam…
Jak już tak chwalisz Diamed, to trzeba dodać, że w rejestracji gorąco Cię przepraszali, że termin wizyty mogą ustalić dopiero na najbliższy poniedziałek 😉
W istocie, tak właśnie było. „Normalnie to mamy wizyty na następny dzień od razu, ale jeden lekarz jest na urlopie do końca tygodnia i teraz przyjmujemy tylko na bieżąco, bardzo przepraszam.”
wydaje mi się ze w Holandii jest mniej szczepień niż w Polsce :
2m,
3m,
4m,
11m po dwa zastrzyki (jeden przeciw pneumokokom a drugi 5w1 (błonica, krztusiec, tężec, polio i jakieś Hib które nie umiem przetłumaczyć)
14m (jeden przeciw meningokokom C, drugi 3w1 (odra,świnka, różyczka)
4lata 4w1 ( błonica, krztusiec, tężec i polio)
9lat jedno 3w1 ( błonica, tężec i polio) i drugie 3w1 (odra, świnka i różyczka)
12lat dziewczynki (przeciwko rakowi szyjka macicy)
od woli rodziców zależy szczepienie przeciw zapaleniu wątroby typu B
W Polsce 5w1 jest płatne, standardowo szczepią kilkoma ukłuciami szczepieniem starszego typu, które często wywołuje skutku uboczne naurologiczne – dziecko dostaje drgawek. Kończy się hospitalizacją, gdzie jest stabilizowane i dalej jest ponoć ok. Tak mi mówiła doktor Melanowska.
Te wymienione szczepienia są tu darmowe. Właśnie się zastanawiałam czy jak coś jest 5w1 to jest bezpieczniejsze dla dziecka niż oddzielnie ?
Tak, jest bezpieczniejsze dlatego, że inaczej jest szczepionka robiona, ale nie jestem specjalistą, musiałby się tutaj wypowiedzieć ktoś bardziej kompetentny. Mogę tylko powtórzyć opinie zasłyszane: nowe szczepionki nie zawierają żywych organizmów chorobotwórczych, stare zawierają. Osłabione, ale żywe. Więc po starych powikłania są częstsze. I dlatego stare są w osobnych szczepieniach podawane, a nie 5w1. (6w1 też można kupić).
To bardzo ładnie i miło wypowiadasz się o lekarzu, nawet z nazwiska… Cudownie to o tobie świadczy, że wypowiadasz się w taki pogardliwy sposób o profesji, o której nie masz pojęcia i o człowieku, którego de facto nie znasz. Z chęcią przeczytam, komu dołożysz następnym razem. Pozdrawiam:)
Witaj na naszej stronie.
Jest taka strona internetowa: http://www.znanylekarz.pl i tam masę ludzi wypowiada się o lekarzach z nazwiska, nie podpisując się własnym. Tutaj napisałam tylko co mnie spotkało i od kogo. Nie obraziłam, nie wyzwałam, napisałam również, że Antka pan doktor wyleczył z poważnej infekcji. Nie wiem czy to jest dokładnie człowiekowi, czy nie. Uważam natomiast, że postawiłam sprawę jasno i nie schowałam się za pseudo-anonimowym internetem. Nie udaję też, że znam się na medycynie 🙂
Pozdrawiam.
W mojej opinii nie trzeba być lekarzem żeby wypowiedzieć się na temat tego w jaki sposób zostało się potraktowanym.
Nie trzeba być biegłym specjalistą z zakresu logistyki i zarządzania żeby stwierdzić że umawianie się na konkretną jest lepszym rozwiązaniem niż wczesno-poranne wiszenie przez 40 minut na telefonie, po to żeby się zarejestrować, a następnie czekanie ponad 2 godzin w kolejce z chorym dzieckiem, nie jest najwygodniejszym z możliwych rozwiązań.
Żona zapomniała wspomnieć żę przychodnia nie ma wdrożonego systemu Ewuś(stan przelom styczeń luty ad 2013), więc ciągle należało przynosić druki z zusu co też było szalenie wygodne.
Natomiast trzeba mieć wiedzę medyczną żeby podważyć umiejętności lekarskie, ale nie zrobiliśmy tego w tym tekście, opisaliśmy za to konkretne sytuacje i sposób w jaki zostaliśmy potraktowani.
Proszę wskazać fragment tekstu w którym wyrażamy się pogardliwie o Doktorze Piotrkowskim, bo niestety ja się takiego nie dopatruję.
A co do komentarza Saph. Zupełnie nie rozumiem co ów komentarz miał na celu. Przeczytałam cały tekst i nic pogardliwego tu nie znalazłam. Uważam natomiast, że bardzo dobrze się dzieje, że mamy piszą wprost o tym gdzie, jak i przez kogo zostały potraktowane tak a nie inaczej. Może da to innej mamie do myślenia. Osobiście za każdym razem sprawdzam opinie o lekarzu, którego chcę wezwać do Córek. I właśnie te negatywne interesują mnie najbardziej. Pozdrawiam i zapraszam do siebie:
http://mama2c.blogspot.com/
Hmmm, doktor Piotrowski wydaje mi się tak samo „kompetentny” jak pani doktor, do której była zapisana nasza Starsza Córcia. Nawet na trzydniówkę lekarka dała Jej antybiotyk 🙁 O lekarzach i leczeniu dzieci mogłabym niestety prowadzić osobnego bloga 🙁 Pozdrawiam
Podejrzewam, że byłby poruszający ten blog…
A z antybiotykami jest ciekawa sprawa, bo gro matek ponoć domaga się antybiotyków i bardzo stanowczo żąda przepisania takich nawet na katar. Dość przerażająca postawa.
Witaj,
a mogłabyś zdradzić jak nazywa się Pani dr ze Schweitzera? Właśnie jestem na etapie poszukiwania kompetentnego pediatry dla moich synów w rejonie Prokocimia/Bieżanowa/Rżąki. Ta przychodnia pasowałaby mi.
A co do szczepionek to strasznie lekarze wpychają te 5w1. Ja korzystałam z tych darmowych oprócz jednej – na błonicę-tężca-krztuścca. To właśnie ona jest pełnokomórkowa i może wywołać powikłania, o których pisałaś. Ja kupowałam szczepionkę DTPa , która ma postać bezkomórkową wirusów. Resztę szczepiłam standardowo na NFZ. Dodam że za DTPa płaciłam coś koło 60-70zł za 1 dawkę, przy 4 szczepieniach wychodzi 280zł – za 5w1 musisz dać 220zł za 1 dawkę to razy 4 daje kwotę 880zł. Do tego jakby się chciało szczepić na rota, pneumokoki, meningokoki, ospę wietrzną i grypę to kwota zwiększy się i to sporo….
Cześć, dzięki za informację o tych szczepionkach. To prawda, że nie wnikałam w temat bardzo intensywnie, oparłam się na opinii paru lekarzy.
W Diamedzie chodzimy do dr Gucwy. Jest ciepła, serdeczna i fajnie traktuje dzieci – zagaduje, uśmiecha się, ma podejście. Badanie – na moje niefachowe oko – wyglądają na dokładne. Ogólnie przychodnia jest schludna, personel sympatyczny, a w gabinecie lekarskim cały regalik zabawek 😉
Pozdrawiam.