Ale u nas się porobiło ostatnio!
Dzieci żłobkują, więc i chorują. Po pierwszych kilku dniach żłobka choroba na półtora tygodnia, z antybiotykiem dla Tosiolola. Tydzień w żłobku i znowu gorączka 🙁 40 st. Od piątku walczymy, żeby zbić. Kataro-kaszlu w sumie nie ma, tylko ta potworna temperatura i dziecko, które parzy, jak się je przytula.
Po ponad dwóch dobach uznaliśmy za stosowne poszukać lekarza. Oczywiście weekend. I jak? Jak zawsze…
Dzwonimy prywatnie, ale pan doktor nie odbiera.
W międzyczasie info, że jest pani doktor, która mieszka na tej samej co nasza ulicy, i że można prosić ją o przyjście, dostaliśmy nr komórki i dzwonimy z polecenia. I co? I dupa. Ograniczyła się do podania nam telefonicznych informacji. Leczę przez telefon, jestem bardzo miła, nie wiem co jeszcze mogę dla pani zrobić. No przyjechać!!!! Ale nie przyjechała. Poleciła dzwonić do szpitala takiego i takiego, że tam mają lekarza, który jeździ w razie W, więc się do niego złosić.
Niedziela wieczór. Temperatura trochę spadła, prawie jakby jej nie było: 38 st. na obu czołach. No to trochę nerwy nam zaczęły schodzić, ale strach przed nocą. Trzeba opracować plan działania na wypadek, jakby się nie udało zbić temperatury standardowymi środkami. Dzwonię do szpitala polecanego przez polecaną panią doktor i mówię, że mamy dwoje dzieci, że małe: 1 i 2 lato-roki, że od dwóch dni walczymy z temperaturą i dzisiaj rano był już kryzys w postaci 40.6, które ledwo udało się zbić w ostatniej chwili (kąpielą – dwa stopnie w dół od razu, jakby kto pytał), i że boimy się co w nocy będzie, czy jakby sytuacja znowu była podbramkowa, to można dzwonić do państwa po lekarza.
„Gorączka to nic takiego, do gorączki lekarz nie wychodzi.”
„A gorączka 40.6 to też nie jest żadne zagrożenie życia?”
„No wie pani, to do takiej gorączki się nie dopuszcza, to się zbija lekami.”
No to mówię, że leki nie zawsze działają, że żonglujemy nimi od jakiegoś czasu, do tego też różnymi innymi sposobami, jakie tylko znamy, czy jest szansa, że ktoś nam dziecko obejrzy.
„No może pani przyjechać jeszcze teraz wieczorem, bo jest pediatra, ale strasznie dużo dzieci czeka i jest spora kolejka.”
Potem powiedziała mi jeszcze, że w nocy, jeśli lekarz zechce w ogóle wyjechać, to to będzie lekarz ogólny a nie pediatra, bo pediatrzy w nocy nie jeżdżą. I w ogóle to co lekarz mówił, jak dziecko oglądał? I że jak jeszcze żaden lekarz dziecka nie widział, no to mój błąd i się mam odkulać od niej.
Więc czekamy nocy. Dzieci śpią. Miały dobre humory dzisiaj popołudnio-wieczorem, więc liczymy na poprawę.
Panie w żłobku mówią, że to chorowanie może potrwać kilka miesięcy, zanim nabiorą maluchy odporności. Zobaczymy.
Dziękuję, dobranoc.
Może to trzydniówka, jeżeli na trzeci dzień pojawi się wysypka to jesteście uratowani. Temperatura zniknie i to właściwie koniec choroby.
Liczyliśmy na to, ale się nie udało. Gorączka nadal się utrzymuje. Za sprawą pewnej tosiociotki zaczynam podejrzewać świnkę.