Nie wiem kiedy to się stało. Naprawdę nie wiem. Chwila moment, ledwo się obejrzałam, a on już nabrał tego paskudnego dziecięcego przekonania, które i ja i Ty rościliśmy, że WIEMY. Wiemy wszystko.
Wiemy co należy robić i kiedy, gdzie najlepiej będzie nam się spało i że absolutnie nie w tym czasie, kiedy mamie się wydaje, że to spanie powinno nastąpić, wiemy jak powinno wyglądać nasze życie i działamy bezwzględnie, by doprowadzić do realizacji naszych wizji. Wiemy to wszystko, gdy mamy swoje 3 i 4 lata.
Proces wyrugowywania owych mylnych przekonań z naszych umysłów wdrażają dorośli. Są równie bezwględni, systematyczni i przekonani… o swojej WIEMY. Wielu z nas przeszło ten okrutny proceder wyjaśniania i tłumaczenia nam-dzieciom, że jednak NIC nie wiemy, NIC nie rozumiemiemy, NIE MAMY POJĘCIA o świecie i mamy absolutnie zawsze słuchać „starszych”. Do tego dochodzą kpiny: „a co Ty możesz wiedzieć?” i groźby: „jak się natychmiast nie uspokoisz, nie będzie budyniu na kolację”. Cały proces doroślenia w takim środowisku, przebiega w atmosferze wiecznego udowadniania, że sam fakt bycia rodzicem czy prarodzicem, jakoś magicznie dolewa rozumu, wiedzy, a nade wszystko wszechwiedzy, a Ty to gówno wiesz i tyleż rozumiesz.
Bardzo bym chciała swoje dzieci wychować w przekonaniu, że ich sposób poznawania i widzenia świata jest bardzo ważny i cenny, dla mnie też, że uczą mnie, zwracają uwagę na detale, których ja nie dostrzegam i takie tam.
No ale, jak mój syn, nauczył się, że przez przejście dla pieszych nie chodzi się samemu, że chodzi się na zielonym świetle, że trzeba uważać na samochody i że przez ulicę to tylko z kimś dorosłym za rękę, to ja osobiście umarłam. Umarłam na zawał. On od tej pory, gdy tylko widzi przejście dla pieszych na swojej drodze, biegnie do niego co sił.. by zatrzymąć się na krok przed z uśmiechem na około buzi, że wie, że trzeba stać. A ja widzę tylko to dziecko biegnące wprost pod auta, bo piesi mają światło czerwone…
„Antku, ja wiem, że Ty umiesz grzecznie stać i czekać na mamę i na zielone światło, ale jak tak podbiegasz do przejścia, to mama się bardzo boi, że jakieś auto się pomyli i wjedzie na chodnik do Ciebie, albo że Ty za szybko będziesz biegł i się przewrócisz. Zawsze idź obok mnie, umiesz tak? A jak widzisz światła z daleka, to wołaj: Mamo, uwaga, ulica!” – myślicie, że przyjmie zadanie? Inaczej przy następnym biegu pod koła, by stanąć w ostatniej chwili, zejdę na zawał.
A, najlepszy był komentarz babki (takiej młodej), która ogladała całą scenę i nie próbowała go łapać. Jak już miałam go w jednej ręce i na drugiej ręce Zosię, rzekła z uśmiechem: „Ale dzieci to jest stres, nie?”
Dzisiaj grzecznie szedł obok mnie i był za to intensywnie chwalony.
I jeszcze jechał na stojąco na moim rowerze – ja rower prowadziłam, on trzymał się kierownicy, głowę miał pod prawą rączką kierownicy, bo na wprost twarzy wisiał koszyk i zasłaniał widok, i pedałował. Zośka w foteliku na bagażniku. Uwielbiam podziwiać ich sprawność i samodzielność.