Znacie ten głupi zwyczaj pytania dziecka kim chce zostać, jak dorośnie? Znacie, wszyscy przecież tym pytaniem byli męczeni, a potem odbijają sobie w dorosłości na napotkanych dzieciach. Zawsze później można będzie śmiać się z odpowiedzi („ja zostanę emerytem, jak dziadek!”) albo wypominać ją do końca życia („a mówiłeś, że będziesz lekarzem!”).
Wiedziona chęcią jawnej zemsty (sama zawsze odpowiadałam, że jeszcze nie wiem, ale coś z matematyką), ciągnę mojego syna za język od dobrego pół roku z pytaniem kim on będzie. W końcu postanowiłam docisnąć i przez dobre 10 minut wymieniam wszelkie możliwe zawody, które mi przychodzą do głowy:
[…]
– to może będziesz kierowcą autobusu?
– nie
– to może tramwaju?
– nie
– fryzjerem?
– nie
– nauczycielem?
– nie
– kucharzem, piekarzem?
– nie
– może będziesz programistą i będziesz pracował przy komputerze jak tata i mama?
– nie
– to gdzie będziesz pracował?
– nie wiem
– a co będziesz robił w pracy?
– nie wiem
– jak będziesz dorosły, będziesz chodził do pracy, zarabiać pieniążki, co byś chciał robić takiego?
– nie wiem
– ale chyba masz jakieś marzenie? marzy Ci się coś, co być chciał, jak będziesz duży?
Dziecku oczy rozbłysły jasnym światłem, rączkami buzię zasłonił z przejęcia:
– TAK!
– a co Ci się marzy?
– mam marzenie!
– jakie?
– chcę być tatą!
– tatą? i będziesz miał dzieci?
– tak!
– a ile?
Sięga rączką tuż nad podłogę, wciąż rozpromieniony:
– takie!
– takie małe?
– tak!
– a ile?
– tyle – pokazał 4 palce.
I tyle. Koniec. Łyso Wam? Bo mi łyso.