Chyba w końcu znalazłam nazwę (znaną od dawna, a jakże!) na to, co mi się ostatnio przemyśliwuje i marzy. Ale po kolei!
Nasze życie wygląda jak jakiś pijany sen, doszłam do tego w końcu. Z rana pęd do przedszkola, popołudniu do przedszkola, do tego praca po 8h dziennie i dojazdy po Krakowie. Dominik do pracy koło 1h jedzie, czyli od wyjścia z domu z dziećmi, przez przedszkole i pracę do powrotu (o ile zakupów po drodze nie ma), wychodzi mu koło 11h poza domem. Szaleństwo!
Zaczęłam się zastanawiać nad sensownością pracowania 8h, jeśli dojazdy są tak duże? Może 6/8 etatu wystarczy? Z może trzeba się przeprowadzić? Albo pracę zmienić na zdalną, czyli bez wychodzenia z domu? I przedszkole. Czy konieczne jest na cały dzień dla dzieci? Przecież w tygodniu prawie ich nie ma w domu? A co z robić z brakiem czasu na rower, spacer, sanki (taaa.. na nie to trzeba jechać w góry chyba)? Tak po prostu zaczynam o tym myśleć. Nie mam gotowych rozwiązań, ale wiem, że coś chcę zmienić, nie chcę, żeby nam uciekł czas razem, tak mało go mamy, dzieci tak szybko rosną, życia zawsze za krótkie.
W te mojej rozważania wpiął się rewelacyjnie ten artykuł:
Slow parenting – uważni rodzice, szczęśliwsze dzieci – polecam!
O tak ! Slow life, slow food, slow city. Też tak chcę !
Slow jest fajne. W tym pędzie, do którego wiele osób czuje się przymuszona, a pozostali przyzwyczajeni naprawdę umykają te najważniejsze rzeczy, a wkrada się stres. Innego podejścia uczę się w Norwegii, bo tu wszyscy są slow i jest im z tym dobrze. Polacy zwykle z trudem próbują wyhamować. Pozdrawiam 🙂
Tak, tak, właśnie myślę sobie zawsze, że przecież są całe państwa, gdzie pracuje się po 6h, a nie po 8. Dlaczego my nie możemy? Nauczę się, nauczę! Zobaczysz!
Ja pracuję od 8 lat w zredukowanym wymiarze czasu. Pierwsze 2 lata 1/2 etatu, a potem 3/4 czyli przecietnie 6 h dziennie.