Czasem, gdy pokazujemy się z trójką naszych małych dzieci, spotykamy się ze zdziwieniem. Bywa, że musimy mierzyć się z pytaniem: „Tak po studiach zaraz takie poważne życie?”, zadanym przez człowieka, który jeszcze żyje niepoważnie, jak mniemam. Inny razem ktoś nam policzy, co jaki czas średnio rodzimy i że tempo za duże i ile jeszcze w tym tempie urodzimy. Pytania o radzenie sobie, błyskotliwe uwagi o hałasie czy urwaniu głowy są dość normalne. Trochę też śmiesznie jest, jak ktoś mówi w jednym zdaniu o tym, że to spoko mieć dzieci i z zainteresowaniem pyta o nasze, a w drugim (już oczywiście nie o mnie, tylko o kimś tam innym), że to strasznie z tymi dziećmi, bo to hałas i w ogóle żyć się z nimi nie da i „a daj Kasia spokój, z tymi dzieciakami”.
Częściej myślę niż mówię, że nic mnie w życiu nie spotkało bardziej wymagającego i satysfakcjonującego jednocześnie. I nic, kompletnie nic, nie potrafi mi dać takiej frajdy, takiej satysfakcji i takiego poczucia spełnienia, jak widok tych maluchów, które każdego dnia coś nowego poznają, odkrywają i prezentują. Codziennie pokonują cały swój świat, pokonują siebie, swoje obawy, lęki i ograniczenia, żeby wyjść dalej, móc więcej, umieć lepiej i zawstydzać nas, dorosłych i poważnych, swoją siłą, pasją i konsekwencją. Wspinają się, ćwiczą pamięć, uczą się stać na jednej nodze, logicznie wiążą świat z tych fragmentów, które dane im już było poznać. Są wspaniałe, rewelacyjne. Sporo mnie w życiu spotkało chwil szczęśliwych i wyjątkowych, ale to się nie umywa do kopa, jakie dają dzieciaki.