W zasadzie zawsze lubiłam tworzyć i zawsze lubiłam podnosić swój warsztat w różnych dziedzinach. Było kilka takich, którym poświęciłam więcej czasu niż innym: pisanie, gitara, szachy, rowerowe zwiedzanie okolic. Z różnym skutkiem, oczywiście. Im jestem starsza tym bardziej dochodzę do wniosku, że chodzi bardziej o wysiłek włożony w ćwiczenie i rozpychanie swojego umysłu niż o wirtuozerię we wszystkim, czego się dotykam. Albo o jakąkolwiek wirtuozerię. Nabywając różnych umiejętności i różnej wiedzy, kształcimy też, a może przede wszystkim, swoje poczucie własnej wartości, możliwości wdrożenia się we wszystko, co ludzkie, podążania za swoją intuicją, znajdywania się w nowych przestrzeniach i wśród coraz to innych okoliczności. Dobrze jest czuć, że ogranicza nas czas, a nie jakieś nieokreślone, magiczne „ja się do tego nie nadaję”.
Czytam teraz książkę bijącą ostatnio rekordy popularności na wszystkich grupach i blogach edukacyjnych: „…i nigdy nie chodziłem do szkoły”, Stern Andre. Nie zachwyciła mnie, bo tak naprawdę jest autobiograficzną opowieścią o nieskrępowanym, swobodnym procesie nauki i kształtowania osobowości autora. Czasem mnie kuje tym, że mi nie dane były takie warunki i takie możliwości, innym razem myślę, że w moim świecie, też dobrym i pięknym świecie dzieciństwa, dane mi było doświadczać entuzjazmu, radości i determinacji, jakie towarzyszyły Andre w jego podróży po świecie wiedzy, dane mi było uczyć się samej, swobodnie i z mądrym wsparciem naszych dyskretnych Rodziców. Wiele mi pokazali. Tylko, że ja chodziłam do szkoły 🙂
Fascynujące jest odczytywanie z międzywierszy informacji o tym, jak rodzice Andre przygotowali jego dziecięcy świat, jak inspirujące, delikatne i dobre otoczenie mu zapewnili. Coraz więcej myślę właśnie o tym otoczeniu. Myślę w kontekście nauki i wzrastania naszych dzieci, które sięgną przecież po to, co mają wokół siebie i tym się zafascynują albo zawieszą się w swoim rozwoju. To od nas zależy, to my kreujemy przestrzeń.