Strasznie wyśrubowane mamy względem siebie oczekiwania i ambicje. A potem względem dziecka, tak to się jakoś nakręca z pokolenia na pokolenie.
Znacie te mamy w garniturkach, na obcasie, zawsze eleganckie, podwożące dzieci do placówki fajnymi autkami i jadące tkwić w korku do pracy? My mieszkamy w Krakowie, wiemy co to korek poranny-codzienny-nieustający-zawsze-tak-samo-powoli-stać-godzina-albo-półtorej-zanim-dojedziesz. Wiemy, chociaż szczęśliwie nie jeździliśmy po Kraku swoim autem, a tramwajem, autobusem, rowerem. Na tramwaje i rowery korki nie działają, polecamy.
Gdy wyszłam za mąż dostałam kolejnego przyśpieszenia. Ciągły ból pewnej części ciała, że nie pracuję, tylko bezczelnie dziecko rodzę i wychowuję, a potem drugie. No widział kto takie coś? A chłop biedny pracować musi na wszystkich! Ile ja czasu zmarnowałam! Można było przecież pójść do pracy, jakoś przy okazji urodzić, no przecież nie tak od razu te dzieci! Są rzeczy ważne, które muszą być zrobione, są jakieś priorytety, jest kolejność rzeczy. Trzeba się najpierw uczyć i nie interesować najlepiej płcią przeciwną, bo to bardzo przeszkadza w nauce, potem trzeba zdobyć doświadczenie (to w zasadzie już podczas nauki, bo teraz dyplom bez doświadczenia niewiele znaczy). Umowę na stałe, mieszkanie, samochód, świat zwiedzić.
Nie, jeszcze raz. Są rzeczy ważne, które muszą być zrobione, są jakieś priorytety, jest kolejność rzeczy, a nad tym wszystkim kolejność relacji, miłości, potrzeba bliskości, trwania i przedłużenia gatunku. To nieprawda, że „to ci nie ucieknie, jeszcze zdążysz”, to nieprawda. Starzejemy się, zmieniamy. Może zdążymy, ale ten dzień ucieknie, świat będzie inny, ty będziesz inny / inna. Moje dzieci są już. Śpią tutaj dookoła i rosną, bezczelnie rosną. Codziennie bardziej niezależne. Dzisiaj Antek poinformował mnie, że idzie do domu. Byliśmy na deptaku celem zamalowania go kredą i dowiedziałam się, że ma chłopak pewną fizjologiczną potrzebę i w tym celu idzie. Tak po prostu. Tydzień temu jeszcze się bał pójść sam. Wystarczyło, że raz mu stworzyłam bezpieczne warunki i namówiłam, żeby się odważył. Za drugim razem zraportował problem i poszedł po tym, jak go lekko zachęciłam, za trzecim razem zraportował problem i poinformował, że idzie. Urosną nam te dzieci nie wiedzieć kiedy. Chodźmy zmarnować z nimi czas, naprawdę z nimi – rysujmy kredą, śpiewajmy piosenki, bawmy się bez ekranów, tak jak dawniej. Zmarnujmy swój czas z naszymi dziećmi, żeby nie zmarnować ich czasu, ich dzieciństwa. Każdy człowiek nosi w sobie dziecko, którym był. Oby ono było szczęśliwe, to i dorosłemu będzie łatwiej.