Nasz Tomek wylądował w szpitalu. Byliśmy już kiedyś gośćmi na tym oddziale, przeszło dwa lata temu ze starszym synem, co daje nam szansę spojrzeć na sytuację nowymi oczami, spojrzeć raz jeszcze i łatwiej znaleźć się w tym dziwnym świecie. Nie, to nie będzie post o niedostatkach życia szpitalnego, ale o naszych społecznych brakach. Nas wszystkich.
Sytuacja I
Wchodzę do kuchni, jest już ktoś w niej, mówię dzień dobry, rozglądam się i zdradzam się z tym (werbalnie zdradzam, a jakże!), że sprawdzam tylko co gdzie jest, bo przyszłam dopiero na oddział. Pani uśmiechnęła się, pokazała co najważniejsze i poleciała dalej, życząc powodzenia. Miłe 🙂 I oszczędza dużo czasu i szukania.
Sytuacja II
Siedzę w jadalni i spożywam posiłek zwany obiadem. Wchodzą ludzie ze swoimi dziećmi. Każdy na mnie spogląda, nikt się nie uśmiecha, nikt nie mówi „dzień dobry” ani „smacznego”. W zasadzie nie patrzą na mnie, chyba tylko zauważają, że krzesło jest zajęte. Przykre.
Sytuacja III
Wchodzę do sklepu i coś kupuję. Masa wystawionego towaru, wynudzenie na oddziale, stres, siedzenie w szpitalnych pomieszczeniach od kilku dni sprawiają, że jestem rozkojarzona. Mówię coś do pani ekspedientki, ale oczami biegam dookoła i szukam, sama nie wiem czego. Kiedy orientuję się, że nie spojrzałam na panią i próbuję to nadrobić, ona już na mnie nie spogląda (patrzyła wcześniej?). Życzę miłego dnia, uśmiecham się bez odbioru. Za późno.
Sytuacja IV
Wchodzi pielęgniarka na salę chorych i wita się z nami. My z nią też. Rozmawiamy. Wychodząc ściga ją nasze „dziękuję” za każdą jedną rzecz, którą nam przyniosła, podała, zrobiła.
Wchodzi na salę pani salowa i wita się z nami. Zagaduje dzieci, wymienia uwagi o pogodzie. Dziękujemy. Jest kontakt.
Inny dzień. Wchodzi na salę inna salowa, która się nie odzywa. Przychodzi do nas kilka razy. Przemówiła pytaniem o zmianę pościeli i wykonała to bez słowa. Wyszła. Następnego dnia znowu ona. Jak pierwszy raz zawinęła i poszła. Wymieniamy między sobą uwagi, że pani nie umie mówić. Brzydkie to było z naszej strony. Przyszła drugi raz i nadal bez słowa nas obsłużyła. Za trzecim razem w końcu koślawo próbuję coś powiedzieć (poza niedziałającym „dzień dobry”). Nie do niej, mówię do Tomka: „Zobacz, Tomuś, jakie ładne pieski ma Pani na bluzce!” Pani spojrzała na swoje ubranie, uśmiechnęła się pod nosem, wciąż do nas plecami. Potem coś jeszcze o pieskach przy kolejnym spotkaniu mówię, więc mi wyjaśnia z jakiej to bajki i że bluzka już sprana, i że bajki nie zna, ale dzieci tak mówią, że to z tej (więc jednak mówi z dziećmi!). Następnym razem przechodziłam koło dyżurki i usłyszałam, jak mówi do kogoś, że nie może doczekać się obiadu, więc rzuciłam w przelocie: „ja też”.
Po obiedzie przyszła spytać czy mi smakował i porozmawiać o daniu. Bez okazji, specjalnie zaszła.
Konkluzja
Musimy się nawzajem oswajać. Nie trzeba zastanawiać się, kto powinien pierwszy się ukłonić albo myśleć o tym, że to nam należą się miłe słowa. Nie warto rozważać, kto zachowuje się głupio, a kto jak dziwak, a kto niemiły. Wszyscy mamy dobre i złe momenty, ważne jest, żeby nasze momenty spotykały się z życzliwością i wyrozumiałością ludzi dookoła, I to samo mamy dawać.
Myślę że ludzie bardzo często chcą, żeby ich otwierać, dotykać, zachęcać do kontaktu czy relacji. Wystarczy powiedzieć coś o sobie, uśmiechnąć się, docenić czyjąś pracę, pochwalić. Stworzyć przestrzeń dla spotkania. Świat jest wtedy tak bardzo lepszy!
Post scriptum
Chciałam tego nie pisać, ale jednak dopiszę: to nic, jeśli ten drugi człowiek nie wejdzie w interakcję. Ma do tego prawo. Tu nie chodzi o to, żeby z każdym rozmawiać i każdego zaczepiać. Wszyscy nosimy w sobie niepokoje, zmęczenie, lęki i wiele, wiele innych. Często też nie mamy ochoty rozmawiać, to jest ok. Chodzi o to, żeby nie być twardą ścianą przesuwającą się między ludźmi. Żeby być człowiekiem, a nie produktem taśmowym. Nie dajmy się zamknąć!
Bardzo to się rzuca w oczy jak się przyjeżdża z zagranicy (niestety). Mieszkam od 10 lat w USA i tutaj ludzie są dużo bardziej serdeczni właśnie w takich sytuacjach. Na początku jak przyjechałam do USA, to mi wydawało mi się to trochę sztuczne i przesadzone, ale teraz uważam, że to jest fajne i ułatwia społeczne interakcje. Z kolei teraz jak przyjeżdżam do Polski na wakacje, to mam wrażenie, że ludzie są mało serdeczni i czasami patrzą na mnie „spod byka”, gdy za bardzo się uśmiecham. No, ale za to Polacy nadrabiają te braki w bezpośrednich kontaktach 🙂 Pozdrawiam i mam nadzieję, że już zapomnieliście o tym szpitalnym pobycie.
Cześć, witamy na naszym blogu!!!!
Otrząsnęliśmy się już po szpitalu i mierzymy się dalej z kolejnymi wyzwaniami i realizacją następnych marzeń. Te przykre dni pozwoliły na nowo spojrzeć na swoje życie, na to za czym gonimy i czego tak naprawdę nam brakuje. Stanęło, że lasu, jezior, ciszy, bezpiecznej przestrzeni i roweru, przynajmniej mi. Kolejne wyzwanie: dom na zadupiu i przygotowanie się do edukacji domowej, żeby może nie tyle zwolnić, bo wolniej to będzie na emeryturze, ale żeby oddawać swoje życie temu, czemu naprawdę warto. No bo przecież klepanie kodu nie jest najważniejszą rzeczą na świecie. 🙂 Teraz tylko, niech się jakoś to uda.
W USA jest jedna rzecz, której mi naprawdę brakuje: swoboda dla homeschoolingu. A tutaj zaczynają wymyślać ograniczenia 🙁
Pozdrawiam dzisiaj z Bielsko-Białej!