O Pikniku organizowanym przez Więcej niż edukacja najlepiej poczytać u źródła – o tutaj. Mieliśmy wielką przyjemność być wśród osób wspaniale ugoszczonych przez Dziewczyny. Dla nas ten czas był pierwszym kontaktem z większą grupą homeschoolersów.
Młodzieży było znacznie więcej niż dorosłych. Uderzyła mnie ogólna swoboda. Kolejne rodziny wlewały się do ogrodu i rozpływały. Nasze dzieci też momentalnie zniknęły i przez większość czasu mieliśmy tylko mgliste pojęcie o tym, gdzie mogą być: wiedzieliśmy co lubią i to, że nie oddalą się niebezpiecznie. I nie byliśmy wyjątkiem – tak to po prostu działa, że między dziećmi i rodzicami jest bardzo dużo zaufania.
Gdy rodzice zajęci byli rozmowami i zajmowaniem się niemowlętami (bo te jedne były zawsze z dorosłymi – zwykle na rękach, w chustach lub prowadzane za ręce, niepłaczące), młodzi zajmowali się swoimi sprawami, nie tracąc uważności na siebie nawzajem. Słyszałam kilka razy, jak starsze dziecko ostrzegało młodsze przed niebezpieczeństwem. I znowu: nie było w tym przymusu, krzyku i siłowego pilnowania, czy rozkazywania, a zawsze tylko partnerskie ostrzeżenie, podzielenie się swoją wiedzą i / lub doświadczeniem. Poszłam z Antkiem i Zosią do zwierząt, ale trzymałam się z daleka, pozwalając im podejść i samodzielnie zdecydować o tym, jak te odwiedziny będą wyglądały. Gdy zbliżali się do konia, może dziesięcioletni chłopak uprzedził, żeby uważały, bo koń chciał go kiedyś ugryźć i jakby ten też tak chciał, mógłby im zrobić krzywdę. Powiedział to raz, a nasze maluchy ani się nie przestraszyły, ani nie zignorowały. Antek zatrzymał się i zastanawiał co i jak dalej zrobić, Zosia natomiast odwróciła się do ostrzegającego i dopytała o szczegóły: czy koń go ugryzł, kiedy, czy można koniki głaskać itd. Czterolatka wyciągająca wiedzę od starszego kolegi i kolega spokojnie i rzeczowo ją przekazujący. Wiele takich sytuacji było. Widziałam też dziewczyny, które nie miały zamiaru udzielać jakiś szczegółowych informacji maluchom, bo zajęte były swoim spotkaniem i zabawą, ale jak zobaczyły kątem oka, że gdzieś się pakują, gdzie nie powinny, rzuciły ostrzeżenie: „nie rób tego i tego, bo to się może stać” i pobiegły dalej. Antek i Zosia do ostrzeżenia się zastosowali.
Naprawdę uderzająca była odpowiedzialność i samodzielność. I to, że przy całym entuzjazmie, energii i radości tego spotkania, zachowane było bezpieczeństwo bez bezpośredniego udziału rodziców. Wiadomo, że byliśmy obok, czasem przychodziło któreś z dzieci, bo się przewróciło i potrzebowało pocieszenia, ale to były tylko momenty, zupełnie naturalne i wplecione w dzień. I wszystkie rodzicielskie decyzje były przyjmowane bez prób wymuszania. Zawsze można się dogadać i tam tak właśnie robiono.
A gdy pogoda postanowiła podlać dobrze trawnik i goście schowali się w domu, jeden z chłopców uznał za stosowne poćwiczyć grę na pianinie. W domu zrobiło się gwarno i rozległa się muzyka. Moje dzieci dopytały, czy mogą pójść na górę do innych dzieci.. i znowu mi zniknęły.
🙂