Auschwitz to jedno z tych miejsc, w których jeszcze nie byłam i mam nadzieję nie być nigdy. Ono jest zbyt nasączone krwią, cierpieniem, sprawdzaniem ludzkich granic. Zbyt wiele przeczytałam na ten temat, zbyt wiele wspomnień Ocalałych i Okaleczonych wciąż przez tyle już lat, pulsuje mi w głowie.
Pamiętam lektury szkolne w liceum, które miały mówić o Zagładzie i mnie denerwowały tym, że nie mówią bezpośrednio o doświadczeniu – czytałam wcześniej wspomnienia porażające, nagie, pisane tuż po wojnie. Czytałam wspomnienia kobiet operowanych w Ravensbrück, słyszałam w nich ból łamanych kości, okaleczonych sumień, zabitego człowieczeństwa. Była w nich też pieśń Bohaterów, którzy nie dali zabić w sobie człowieka. Jak to zrobili?
Obyśmy już nigdy nie musieli się przekonywać jak to się robi.
Serce mnie boli, gdy czytam, że gro ludzi przychodzi i nie rozumie po czym stąpa. Serce mi pęka, gdy wyobrażam sobie tę bezmyślną lekkość spacerowiczów po Śmierci.
Naczytałam się kiedyś o Poznańskim Czerwcu ’56. O strachu, nadziei, krwi, niszczonym mieście, odcięciu, pacyfikacji. Potem poszłam na obchody iluślecia i patrzyłam jak dzieci robią sobie zdjęcia z różową watą cukrową na tle czołgu. Uśmiechnięte mamy, rozbawieni tatusiowie. Zero pamięci o tym, co te czołgi niosły i z po co przyjechały wtedy, w 1956 r.
Niech ta wesołość trwa. Oby ciarki na plecach przechodziły tylko i wyłącznie takim starym piernikom jak ja, co za dużo książek czytają i nie o tym, co trzeba.