Bardzo chciałabym być rodzicem zawsze cierpliwym, spokojnym otwartym na dzieci i ich potrzeby, czuwającym, towarzyszącym, dobrym. Po prostu świętym człowiekiem. Ale nie jestem.
Tracę cierpliwość, krzyczę, złoszczę się. To wszystko się dzieje i nie wprawia mnie to w dumę.
Pewnego dnia, a było to już z rok temu, gdy najstarszy miał może 6 lat, poprosiłam go, żeby coś zrobił, ale mnie nie posłuchał. Prosiłam raz, drugi, trzeci, w końcu za którymś razem krzyknęłam tak, że zerwał się z miejsca i pobiegł spełnić moją prośbę. Gdy wrócił, wciąż był poruszony, moje emocje już opadły, mówię więc:
– Antosiu, dziękuję, że zrobiłeś [cośtam].
– Podziękuj strachowi!
I to była jego prawdziwa perspektywa – strach. Nie zrobił tego dla mnie. Nie zrobił tego, bo było to słuszne. Nie zrobił tego z szacunku. Zrobił to ze strachu. Czy to na pewno o to chodzi w wychowaniu?