Sprzątanie to temat powtarzany wszędzie i odmieniany przez wszystkie przypadki. Zaczyna się od sprzątania po zabawach dwulatka, potem przechodzimy przez sprzątanie uczniowskiego biurka, pokoju nastolatka (gdzie podłoga służy jako szafa), a kończymy na uciemiężaniu sprzątaniem swojego własnego mieszkania czy domu.
Pamięć
Kiedy byłam dzieckiem, takim zupełnie małym dzieckiem, pamiętam, jak mi kazano sprzątać zabawki i jakie to się wydawało niewyobrażalnie wielkie, niepojęte i niewykonalne. Chociaż czasem się udawało. I mam jeszcze taką migawkę, jak nie potrafiłam tych zabawek posprzątać i wtedy dziadek uklęknął na dywanie i w parę chwil poskładał je do pudełka. I nie mogłam wyjść z podziwu, że on to tak sprawnie i szybko zrobił, skoro ja nie mogłam wcale. A babcia mnie zawstydzała: „Zobacz, żeby dziadek musiał klękać i twoje zabawki sprzątać, wstyd!”
Piszę to i zastanawiam się, czy nie jest tak samo, jak się ma depresję – chcę, ale to jest zbyt wiele dla mnie, a ktoś inny robi to bez wysiłku, sprawnie i jeszcze ze mnie się śmieją – mam się wstydzić!
Teraz
Teraz ja sama jestem mamą i złapałam się na tym, że prosiłam dzieci o posprzątanie i one nie sprzątały. Wiele razy tak było. I budziło to moje wkurzenie, bo „cały dzień dla tych gówniarzy latasz, a one nawet nie mogą tych pieprzonych klocków schować do pudełka!” – nie, nie mówiłam tego głośno, ale krzyczałam, złościłam się i bolała mnie od tego głowa. Na szczęście uaktywniła się pamięć. Przypomniałam sobie tamtą swoją niemoc, pomimo dobrych pragnień, i zamiast krzyczeć, kazać, żądać „żeby się słuchały!”, bo „one mnie nie słuchają” i „słuchać się mnie natychmiast!”, po prostu klękam wzorem dziadka. Ale nie jak cierpiętnik, tak zwyczajnie. W sumie to nawet trochę z dumą, bo teraz to ja mam tę moc posprzątania w chwilę tego, co dla dziecka wydaje się nie do zrobienia. I nie wzbudzam w nich poczucia wstydu, bo źle się z nim żyje (wiem coś o tym), tylko mówię: „Zobacz, to jest proste. Wystarczy wkładać do pudełka klocek po klocku, o tak. Pomożesz mi?” Czasem nie proszę o pomoc, tylko o policzenie, czasem wkładając pytam jakiego koloru jest jakiś klocek, czasem proszę o podanie konkretnego, który leży gdzieś dalej, przysuniecie pudełka itd. I pokazuję im, że razem jest szybciej i przyjemniej. I dziękuję im za towarzyszenie, za pomoc. Po prostu dziękuję – nie pouczam.
Śmiejesz się? Twoje dziecko poszłoby sobie i miało w głębokiej piwnicy Twoje spokojne sprzątanie? Tak, tak też bywa. Na początku to tylko tak bywało. I mówiłam im wtedy np.
„Posprzątałam te klocki, zobacz jak teraz jest miło w Twoim pokoju. Cieszysz się? ”
„Zobacz, poskładałam. Podoba Ci się?”
Nadzieja
Mam nadzieję, że w ten sposób nauczę dzieci, że sprzątanie jest taką samą częścią życia, jak każda inna. Nie chcę, żeby wydawało się im tak, jak wielu z nas myśli, że to jakaś kara straszliwa i rzecz najgorsza na świecie. Bo to nie jest kara. To taka czynność, która daje odpocząć myślom, dobrze robi w naszym szalonym, przebodźcowanym świecie. Pozwala ćwiczyć w sobie cierpliwość i koncentrację. Oczywiście można też włączyć radio i tańczyć z mopem, ale to mi się prawie nie zdarza, wolę jednak ciszę. Zbyt wiele myśli mam do uczesania dzień po dniu. 🙂
Co już zyskaliśmy?
Ten artykuł byłby niepełny, gdybym nie napisała, jakie dobro już teraz widzę jako wynik zmiany podejścia.
Przede wszystkim nie boli mnie już głowa od sprzątania. Moja głowa boli zawsze, gdy przeżywam duże emocje – gdy się zdenerwuję, gdy krzyczę, więc sprzątnie nie jest już (zazwyczaj..) wyzwalaczem. Żyjemy spokojniej, nie tracimy więzi między sobą. A więzi to coś, co w naszym świecie łatwo stracić, a czasem to nawet nigdy ich nie zbudować.
Po drugie dzieci zaczynają same ogarniać sprzątanie. Kiedyś weszłam do pokoju chłopców, a tam prawie posprzątane – któryś próbował. Więc dokończyłam, żeby widział efekt i rozmawialiśmy o tym. Powiedziałam, że chciałam mu pomóc, bo widzę, że zaczął sprzątać i nie chciałam, żeby jego praca była zmarnowana. Dziecko było radosne i dumne! Ucieszyło się sprzątaniem!
Trzecie to skutek uboczny. Ja chciałam, żeby one sprzątały po sobie, tymczasem wciąż je to nieraz przerasta i potrzebują pomocy. I otrzymują ją. I same chcą pomagać mi, więc często nieproszone, potrafią włączyć się w życie domu, w sprzątanie, w pranie, w gotowanie. Najpierw ogarniały pranie. Teraz gotują obiady raz w tygodniu mniej więcej. Tak po prostu.
Czego nie uzyskaliśmy?
Żeby nie było niedomówień, to powiem od razu: to nie jest tak, że z naszych kilkulatków zrobiły się małe żołnierzyki – zawsze na baczność, zawsze na kancik, poskładane w kosteczkę i z błyszczącymi guzikami. To nie jest naturalne dla większości dzieci i nie do tego dążyliśmy. Dążyliśmy do tego, by sprzątanie było zwykłą czynnością, bez napięć, jakie wokół tego narosły, bez niechęci, złości i frustracji, które tak często w nas budzi. I to się udaje. Jak będzie, gdy będą dorośli – zobaczymy.