Czasem myślę, że akurat do tego to nie trzeba specjalnych zabiegów – łatwo może zrobić się samo. Wystarczy tylko żyć tu i teraz, w naszym świecie, w naszych czasach. Przecież nie przypadkiem właśnie dzisiaj rozpada się tyle małżeństw.
Czytałam jakiś czas temu taką analizę na stronie Klubu Jagielońskiego pt. „Dobre małżeństwo musi się rozpaść”. Autor, Jacek Kaniewski, dowodził, że teraz nie wystarczy być dobrym małżeństwem, że teraz trzeba być naprawdę silnym w byciu razem, by być małżeństwem przez dziesięciolecia. Dlaczego? Czy to nie przesada? Pan Kaniewski pisze o systemowych i cywilizacyjnych czynnikach, które w jego przekonaniu dążą do rozbicia więzi małżeńskiej. Wskazuje np. na „brak czasu na uwspólnienie życia”, czyli po prostu na pogadanie. Pokazuje, że wychowanie dzieci to przedsięwzięcie logistyczne i operacja finansowa, a decyzje wychowawcze sprowadzają się do wyboru niani i nauczycieli. Pokazuje, że przeciętne małżeństwo naszych czasów ma marne szanse na przetrwanie. Czytamy m.in.
„Wojtek i Agnieszka Malinowscy są dobrym nowoczesnym małżeństwem. Dobrym w czasie pokoju, choć i wtedy łatwo nie jest. Ale oni teraz są na wojnie. Ich przeciwnikiem jest antymałżeński system układów społeczno-gospodarczych, który narzuca określony antymałżeński styl życia. (…)
Wojny nie przetrwają zwykłe, dobre małżeństwa. To za mało. Trzeba mądrze walczyć, świadomie się uzbroić, czasem się wycofać, a czasem zaatakować. To trudna sztuka. Dobre małżeństwo musi się rozpaść. Żeby przetrwać, trzeba być herosem, małżeńskim herosem.”
Nie wiem, czy my jesteśmy małżeńskimi herosami. Mało jeszcze za nami – kończymy powoli pierwszą dekadę naszego razem. Jest nam z sobą dobrze, znajdujemy wspólny język i dajemy radę w codzienności – mówią o nas, że gramy do jednej bramki i to widać. Mam poczucie wsparcia ze strony Dominika i nadzieję, że i on nie czuje się osaczony przez małżeństwo. Opowiem Ci dzisiaj co robimy i czego unikamy. Wiele z tych zasad przemyśleliśmy i ustaliliśmy jeszcze przed ślubem, część powstała w boju, do niektórych jeszcze dojrzewamy – pozostają w sferze bliższej lub dalszej przyszłości.
Nie emigrować w pojedynkę
To było jedno z naszych przedślubnych założeń. Pochodzę z terenów przygranicznych, znaczna część moich koleżanek i kolegów miała rodziców dojeżdżających co jakiś czas z zagranicy. Gdy przyjeżdżali, dezorganizowali poukładane życie, kłócili się ze współmałżonkami, nie wiedzieli, jak zająć się dziećmi. Szastali pieniędzmi albo siedzieli bez kontaktu. Wiele z tych małżeństw się rozpadło. Ja wiem, że nie wszystkie. Ja wiem. Ja nie deprecjonuję. Ja tylko mówię, że dopóki głód i bieda nie zmusi do emigracji jednego z nas za chlebem, dopóty będziemy razem. Braliśmy pod uwagę wyjazd całą rodziną, ale nigdy nie jedno z nas.
Zabawne, że proponowano nam wiele razy mieszkanie osobno i dojeżdżanie do siebie tylko w weekendy. Miało być nam tak łatwiej i pewnie byłoby łatwiej wiązać codzienność, ale byłyby to dwie codzienności, osobne, a nie jedna nasza, wspólna. A nie RAZEM.
Skromniej, ale spokojniej – stres ma swoją cenę
To w zasadzie zasada mocno korespondująca z poprzednią. Tym razem nie o tym, czy mieszkać i żyć razem, ale o tym, że są takie prace, które wysysają z człowieka całą energię i przyjeżdża się z niej jako flak. To są trudne decyzje, kiedy nie przyjmujesz awansu, nie zmieniasz projektu na ciekawszy, nie idziesz tam, gdzie pieniądze są większe. Często pragniemy bardzo awansować i piąć się po szczebelkach drabiny, czasem pragną tego za nas najbliżsi – rodzice, dziadkowie, dalsza rodzina, nieraz i współmałżonek czy współmałżonka. Sami tego chcemy. Zapominamy tylko, że tam, gdzie praca jest bardziej absorbująca i bardziej stresująca, tracimy więcej siły, więcej zdrowia. Może nawet skracamy sobie życie? Obciążamy współmałżonka obowiązkami domowymi, wycofujemy się z obierania ziemniaków i mycia podłóg. Krok po kroku praca staje się moim mężem i moją żoną, dziećmi i rodziną. Ona jest pierwsza. A reszta rodziny ma mi służyć, bo „ja przynoszę pieniądze do domu”.
To w ogóle tak nie działa. Ważna jest równowaga. I równowaga między małżonkami – oboje muszą się rozwijać każdy na swoim polu. Być może pani będzie zarabiać i menadżerować, a pan zajmie się niszowym hobby, zupełnie nieintratnym, to nie takie ważne. Ważne jest, żeby każde miało poczucie satysfakcji, rozwoju, jakąś niszę, w której może się schować. Stres zabija. Gonienie za kasą zabija. Po kilku latach padania na ryj i odhaczania kolejnych poziomów w grze „pnij się w górę”, zrozumieliśmy, że to jest droga bez końca, bez wytchnienia, coś, co nas oddala. To droga bez sensu.
Być, a nie mieć. Być RAZEM.
Nie dać uwięzić się w byciu taksówką i w okołodziecięcej logistycce
Długo nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, ile czasu współczesny rodzic musi poświęcić na bycie taksówką. Dzieci teraz nie chodzą już same na dodatkowe zajęcia, ani do przedszkola, a często też i do szkoły mogą iść tylko z kimś. Dokładając do tego krakowskie odległości i korki, robiło się niezłe wyniki samochodem, tramwajem, autobusem, rowerem.. Był czas, kiedy będąc w ciąży, woziłam dwoje dzieci rowerem z przyczepką do przedszkola – auta za szybko tam jeździły, żebym mogła pozwolić im jechć na ich rowerach. A potem wracałam do domu i pracowałam normalnie na etacie 8h. Później trzeba było je jeszcze odebrać. Masakra.
Trzecie dziecko jeździło już do innej placówki niż pierwszych dwoje – do żłobka, nie do przedszkola. Dodatkowy balet Zosi i szachy Antka, i nagle okazało się, że widujemy się tylko przez część niedzieli. W tygodniu był bieg od rana do późnego wieczora – dopiero koło 18-19 zjeżdżaliśmy się wszyscy do domu i był to odpowiedni czas na próbę kładzenia dzieci spać (czyli zwykle szarpanie się z nimi). W sobotę dochodziliśmy do siebie, potem doprowadzaliśmy do stanu używalności dom, często jeszcze w niedzielę i kołowrotek znów zaczynał się kręcić od początku. To było straszne.
Dzisiaj świadomie rezygnujemy z dodatkowych zajęć dla dzieci. Wielu naukowców i edukatorów jest zgodnych co do tego, że animowane zajęcia wcale nie są najlepszą formą rozwoju. Neurobiologia mówi, że nie można nauczyć mózgu czegoś, czego nie potrzebuje. Nie jest to optymalne. Dla dzieci sport z rozrywki stał się wyuczoną techniką, rysowanie i malowanie przestało wyrażać emocje, bo młodzi ludzie zastanawiają się, jak zaspokoić oczekiwania dorosłych. Wszystko, co dzieje się na tych zajęciach, można spokojnie zrobić samemu w domu. Kiedy zaczęliśmy próbować okazało się, że jest to też dla mnie zabawą i formą odkrywania świata, radości, dzieciństwa. Pokładów we mnie samej, o których nie miałam pojęcia. Mogę bawić się z dziećmi, wcale nie przygotowując programu na cały semestr czy rok! Mogę bawić się z nimi, zamiast wozić ich od maga do sztukmistrza. Czasem wystarczy tylko raz – dzieci same wrócą do tego, co jest dla nich ważne i wtedy nauczą się więcej niż marzymy.
Część zajęć jednak bierzemy. Takie, które wydają się nam z jakiegoś powodu istotne i trudne do wykonania w domu. Ale bierzemy je tak, żeby nie zabrały nam naszego czasu RAZEM.
Edukacja domowa – logiczna konsekwencja powyższych
Uczenie dzieci w domu nie było założone na początku naszego małżeństwa, chociaż ja o nim wiedziałam i myślałam dobrze już od czasów licealnych. Ono stało się logiczną konsekwencją rzeczy, o których pisałam powyżej i czegoś, o czym jeszcze głośno chyba nie pisałam – kształcenia charakteru.
Dzieci rozwijając się, poznają świat i tworzą swoje nawyki i zachowania w relacji do tego, co poznają. Nabywają cech ludzi, z którymi przebywają. Uświadomiliśmy sobie kiedyś, że te cechy, które w sobie, i w sobie nawzajem cenimy, to cechy w społeczeństwie albo zdeficytowane, albo nie pokazywane publicznie. Na pewno nie są one kształtowane w szkole i na pewno nie mają ich nianie, na które było nas stać 😉 Często słyszałam u nich albo u nauczycieli słowa, które w moim odczuciu miały złe implikacje, ale wypowiadano je w stronę moich dzieci i one to chłonęły. Traciły dziecinny blask, który teraz, po 3 latach ED zaczynam w nich znowu widzieć wyraźnie.
Jakkolwiek jest to dla mnie trudne z powodów zawodowych i z powodu utraconej pozycji społecznej, dla moich dzieci najważniejsze i kluczowe w kształtowaniu charakteru niezależnego i otwartego, w pielęgnowaniu ich własnego światła, jest przebywanie ze mną, obserwowanie mojej pracy i sposobu bycia, przestrzeń do własnych poszukiwań i swobodne, pełne akceptacji i ciekawości, cudowne RAZEM.
Obserwacje i zachwyty, których doświadczam, a którymi dzielę się z Dominikiem, dają nam poczucie wspólnoty. Trochę konstytuują rodzinę przez to, że to wspólnie wychowujemy dzieci, rozmawiamy, szukamy rozwiązań, dzielimy się spostrzeżeniami. Jesteśmy w tym RAZEM.
Wspólna praca
Taka w domu i koło domu. Idealnie jest, kiedy ktoś coś robi, a drugi przychodzi i pomaga, zaczynając rozmowę. Moja kuchnia jest pomyślana na wiele osób – mam wiele desek, noży, tarek itp. po to, żeby można było zmontować drugie czy trzecie stanowisko na szybko. Tak samo narzędzia w ogrodzie. Wszystko po to, żeby w pracy móc być RAZEM.
Regularne randki
Miałam pisać o małżeństwie, a wychodzi coraz bardziej o rodzinie i życiu rodzinnym. To się łączy 😉 Ale trzeba też napisać, że dzieci czasem przeszkadzają budować małżeństwo. Potrzebujemy być z sobą bez dzieci. Potrzebujemy regularnie porozmawiać o czymś poza organizacją życia rodzinnego. To bardzo ważne. Pójść na randkę. Nie na walentynki, ale co miesiąc. Takie uwspólnianie życia, wsłuchiwanie się w drugiego, szukanie jego obecności, pragnienie dowiedzenia się o nim jak najwięcej. O tym, kim aktualnie jest, jak żyje, co czuje, czego się boi, czym się cieszy.
To nam ostatnio nie wychodzi. Musimy przypilnować i wrócić do tego zwyczaju. Trudno jest w pędzie życia ogarniać takie nasze RAZEM bez innych.
Odcinanie się od rzeczy niekoniecznych, wybieranie większego dobra
Coraz częściej i coraz śmielej odcinamy to, co pochłania nasze zasoby (czas i energię), a nie przynosi nam budowania nas jako małżeństwa. Często są to rzeczy obiektywnie dobre i cenne, dla nas jednak niekonieczne. Inwestujemy zasoby w siebie i dbamy o siebie. Raz lepiej, innym razem gorzej, ale warto sobie przypominać, że chcemy być RAZEM.
A Ty?
A co Twoim zdaniem jest ważne? Jak to zrobić, żeby być ze swoim małżonkiem do śmierci i czerpać z tego radość? Podziel się w komentarzach, albo napisz, z którym z moich punktów się zgadzasz lub nie.
Do przeczytania!